Wspomnienia ojca Mikołaja

Tekst z artykułu
"Widzę ich wszystkich żywych"
w Przeglądzie Prawosławnym Nr 5 (251) maj 2006

"Budziam hawaryć pa swojamu, dobro? - Budziam. W dzieciństwie nie słyszałem innej mowy niż ta. W wieku szkolnym często obserwowałem błyszczącą torpedę przesuwającą się po torach z Siemianówki do Cisówki. W latach młodzieńczych przychodziłem tu z Bołtryk na odpust na Jurja. Moich Bołtryk już dawno nie ma. Linia kolejowa przecina nie nadnarwiańskie łąki, a jezioro Siemianówka. Po torach nie jeżdżą ani torpedy, ani inne żelazne maszyny. W Siemianówce od pięćdziesięciu lat trwa na posterunku, służy ludziom i obserwuje życie i zmiany w otoczeniu ojciec Mikołaj Szebelan, proboszcz parafii św. Jerzego Zwycięzcy. - Nigdy tu nie rozmawiałem ze swoimi ludźmi inaczej niż po swojemu - dodaje batiuszka.

Mikołaj Szebelan przybył do Siemianówki w chłodny grudniowy dzień 1956 r. Jego zjawienie się zapamiętali zwłaszcza uczniowie siódmej klasy szkoły powszechnej.

Zobaczywszy przez okno, że idzie batiuszka w sutannie, wybiegli ze szkoły na drogę. Szkołę zbudowano w 1955 roku, trzeba trafu, na placu obok cerkwi. Niezwykły widok za oknem zeelektryzował wszystkich w szkole. Niestety, zadzwonił dzwonek na lekcję. Ale uczniowie nawet nie myśleli o lekcji. Chcieli spotkać swojego batiuszkę. Kierownik szkoły czekał i czekał. Zadał uczniom karę - klęczenie. Takie kary w szkole stosowano powszechnie, bo nie było jeszcze rzecznika praw dziecka i innych podobnych wynalazków.

Dziś tamci siódmoklasiści z radością wspominają: - A my za was batiuszka klęczeliśmy.

Tak było pięćdziesiąt lat temu.

O. Mikołaj Szebelan urodził się 1 marca 1935 roku w Terespolu. - Ochrzcili mnie moi rodzice Andrzej i Maria - wspomina - w cerkwi w Kobylanach. Cerkiew prawosławną w Terespolu wówczas zajmowali neounici. Ale po wojnie prawosławni znów tę cerkiew odzyskali.

Pamiętam jak dziś, w 1948 roku w Wielkim Poście służył u nas o. Antoni Tatiewski. I poprosił mnie, abym mu przysługiwał. To mi się bardzo spodobało.

O. Antoni rozmawiał ze mną o mojej dalszej nauce. Już wtedy zacząłem marzyć o seminarium.

Wkrótce o. Antoni wyjechał na parafię do Królowego Mostu. Do Terespola przyjechał o. Aleksander Tokarewski, dziś służy w Orli. Był tylko co po święceniach na duchownego. To on przygotował mnie do seminarium.

Naukę zacząłem w 1952 roku. Niestety, był to dla mnie smutny czas, bo w lipcu tego roku w wieku 45 lat zmarł mój tata.

Zdałem egzamin, nie będę ukrywał - dosyć słabo, a to ze względu na słabą znajomość języka rosyjskiego. To był trzeci rok funkcjonowania Seminarium Duchownego w Warszawie. Uczyli się ze mną między innymi przyszli duchowni Grzegorz Ostaszewski, Józef Łysynkiewicz, Aleksy Szepielow, Aleksander Jankowski, Mikołaj Dejneko. Dobrze zapamiętałem prof. Jana Gołubowskiego, przedwojennego nauczyciela. Uczył nas języków i często strofował: - Ty wwoszczik polskogo jazyka. Ja tiebie jedinicu postawlu. Niektórzy z nas, w tym i ja, pochodzili z takich stron Polski, gdzie mówiło się tylko po polsku. Z językiem rosyjskim i cerkiewnosłowiańskim mieliśmy problemy. Ale tak czy inaczej, w seminarium powoli zbliżaliśmy się do finału.

25 września 1955 roku pojechałem do Kuźnicy na ślub mego kolegi Aleksandra Makala. Tam poznałem starszą druhnę, Eugenię Bajko z Jurasz, wsi oddalonej czternaście kilometrów od Kuźnicy.

Po pięciu miesiącach od poznania, 13 lutego 1956 roku, wzięliśmy ślub. 1 kwietnia 1956 roku metropolita Makary wyświęcił mnie na diakona.

Po seminarium, w czasie wakacji, często jeździłem na służby z o. Makalem. W Nowym Dworze służyłem razem z o. Mikołajem Szczurem, dziadkiem ihumenii Hermiony z Grabarki.

4 listopada 1956 roku zostałem wyświęcony na batiuszkę. Marzyła mi się parafia w Zabłociu koło Jabłecznej. Pojechałem do metropolity Makarego po błogosławieństwo w tej sprawie. Metropolita mówi do mnie: - Dobrze, ale byli niedawno u mnie ludzie z Siemianówki i ja im obiecałem, że otworzymy tam parafię. - Nie słyszałem dotychczas o miejscowości Siemianówka - wspomina dziś o. Mikołaj Szebelan. - Trzeba się podporządkować metropolicie - pomyślałem wtedy.

Później o. Mikołaj dowiedział się jak to było z parafianami z Siemianówki i ich wizytą w Warszawie. A mianowicie. W kraju zapanowała odwilż po okresie stalinowskim i śmierci Bieruta. Władysław Gomułka wrócił do władzy. Ludzie, jak Polska długa i szeroka, domagali się swego. Tak więc i z Siemianówki po-jechała delegacja do Warszawy, do ministerstwa, aby prosić o zwrot ziemi zabranej pod kołchoz. Przy okazji postanowiła udać się do metropolity z myślą o załatwieniu jeszcze jednej sprawy - utworzenia w Siemianówce parafii i przysłania im na stałe duchownego.

Po wojnie do cerkwi św. Jerzego w Siemianówce przyjeżdżał kilka razy w roku duchowny z Narewki. Metropolita Makary obiecał parafianom proboszcza.

10 grudnia 1956 roku o. Mikołaj Szebelan otrzymał dekret na proboszcza parafii w Siemianówce. - Po kilku dniach - wspomina batiuszka - jadę do nieznanej mi Siemianówki. Docieram do dziekana o. Antoniego Dziewiatowskiego w Hajnówce. Wtedy stała tam jedna drewniana cerkiewka św. Mikołaja. W Hajnówce mówią mi: "Dziekan w szpitalu, jedź do o. Andrzeja Rutkowskiego, proboszcza w Narewce". Cerkiew w Siemianówce była filialną świątynią tej parafii.

Pominąwszy Narewkę, pociągiem dojechałem do Siemianówki. Wysiadłem, idę, rozglądam się, widzę kopułę cerkwi. Myślę, jest dobrze. Przy cerkwi po lodzie ślizga się dziewczynka. Pytam ją, czy rozumie po prostu. Odpowiada, że rozumie. Nazywa się Marysia. - Prowadź do swego domu - powiadam.

Zaszliśmy. Domek niewielki. A tam, jak się okazało, mieszka szwagier starosty cerkwi - Bazyli Szymaniuk. Zaraz posłano po starostę, Antoniego Biryckiego, który mieszkał na kolonii. - E, wy mnie oszukujecie - zareagował na wiadomość o przyjeździe batiuszki. Ale przyszedł. Gospodyni już smażyła rybę, a my z Antonim poszliśmy do cerkwi. We-szliśmy do środka. Była zaniedbana i uboga, ściany tylko pobielone. Nie było na czym, ani w czym służyć. Potem zaprowadzono mnie na kwaterę do małej chatki pani Nadzieżdy Szymaniuk. Po obiedzie starosta zaprzągł konika do żeleźniaka i pojechaliśmy dziesięć kilometrów zameldować się u proboszcza w Narewce.

Następnego dnia, po uzgodnieniu z parafianami, pojechałem do Warszawy po utensylia cerkiewne. Starosta dał mi na zakupy 500 złotych. W Warszawie, w składzie metropolitalnym, kupiłem co trzeba. Ale zamiast wracać do Siemianówki, pojechałem do matuszki w Juraszach. Z matuszką i teściową planujemy, jak dotrzeć do Siemianówki z całym naszym dobytkiem, łącznie z prosiętami i kurami.

A w Siemianówce, jak się poźniej dowiedziałem, zapanował niepokój. - Batiuszka wziął pięćset złotych, pojechał i nie wraca - mówili parafianie. - Trzeba go szukać. W mojej teczce odnaleźli adres matuszki. Zaplanowali pojechać do dziekana w Sokółce i wypytać tam o mnie. Mieli jechać zaraz po świętach Bożego Narodzenia. Na szczęście zjawiłem się w Siemianówce wcześniej. Wagonem towarowym dotarła matuszka z teściową i całym dobytkiem.

O. Aleksy Rusinowicz przywiózł mi antymins, o. Antoni Dziewiatowski dał niebieskie obłaczenije, odnowiłem czaszę i diskos, z Warszawy przywiozłem krzyż.

Pierwsza niedziela mojej służby to dzień Świętych Praojców przed Bożym Narodzeniem. Na Boże Narodzenie przyszła masa ludzi. Wszyscy śpiewali kaladki po swojemu. To mi się bardzo spodobało i nigdy nie zapomnę tego przeżycia. Potem przyszła parafialna codzienność.

Pięćdziesiąt lat posługi o. Mikołaja Szebelana to nieustanne budowanie, rozbudowywanie, remonty. I tak jest do dziś. Zaczęło się od postawienia plebanii. Ministerstwo wyznań dawało zgodę na otwarcie parafii pod warunkiem istnienia plebanii, gdzie można było zameldować proboszcza.

W marcu 1957 roku, dzięki staraniom proboszcza, utworzono w Siemianówce parafialny cmentarz. - W ciągu całego tego roku miałem trzy pogrzeby - wspomina o. Mikołaj. - Pierwszy na nowym cmentarzu pochowany został Józef Pańkowski, drugi nasz synek, trzecia babcia Katarzyna. W ciągu pięćdziesięciu lat swojej posługi pochowałem tu prawie sześćset osób.

W 1968 roku do cerkwi dobudowano dzwonnicę. W 1972 roku wnętrze cerkwi pokryto polichromią. Wykonawcą był prof. Józef Łotowski z Białegostoku. Ikonostas zrobił Michał Wojtkiewicz z Bielska Podlaskiego, ikony do ikonostasu napisał Wiktor Gutkiewicz z Białegostoku. Tego samego roku metropolita Bazyli poświęcił nowy ołtarz. Po latach polichromia wyblakła. W 1993 roku dwaj artyści z Kowla - Aleksander i Eugeniusz - dokonali jej renowacji. W latach 1984-1985 zbudowano cmentarną cerkiew św. Pantelejmona. W parafii bez przerwy coś się robi - a to ogrodzenie placu cerkiewnego, a to ogrodzenie cmentarza, a to rozbudowuje plebanię. Siedem lat temu w cerkwi założono - co jest rzadkie w naszych świątyniach - ogrzewanie podłogowe olejowe. Zimą, w największe mrozy, temperatura w cerkwi wynosi 10 st. ciepła. - Dzieci lubią przychodzić do cerkwi - mówi proboszcz, bo podłoga jest ciepła. Siedzą więc na podłodze. W ciągu pięćdziesięciu lat proboszcz kupił dla parafii ponad pięć hektarów ziemi, łąki i lasu.

Od 1957 roku o. Mikołaj uczył w szkole religii, potem w punktach katechetycznych. Przeszedł na emeryturę i też uczył religii. - Uczyłem zawsze po swojemu - mówi batiuszka. - Kilka lat temu w Siemianówce szkołę zamknięto (w tym roku ma powstać w niej hotel), a dzieci są wożone do szkoły w Narewce (27 do szkoły powszechnej i 27 do gimnazjum). Można śmiało powiedzieć, że o. Mikołaj Szebelan odniósł niemały sukces jako katecheta. Spod jego ręki z parafii w Siemianówce wyszło czterech duchownych - protodiakon Włodzimierz Trusewicz służy przy metropolitach, o. Jerzy Mackiewicz w parafii św. Mikołaja w Białymstoku, o. Anatol Szymaniuk w parafii św. Pantelejmona w Białymstoku, o. Eliasz Tarasewicz w parafii w Płocku. - A do tego - uzupełnia o. Mikołaj - wychowałem trzy matuszki: Halinę Borowik, Halinę Chwojko i Helenę Szymaniuk.

W ciągu pięćdziesięciu lat w Siemianówce zaszły duże zmiany. Pierwszą była elektryfikacja w 1962 roku. Drugą rozbudowa w 1975 roku stacji przeładunkowej na kolei. Kto chciał pracować, wzbogacił się i teraz ma emeryturę. W latach osiemdziesiątych nastąpiła trzecia zmiana - budowa zbiornika wodnego Siemianówka. Najbardziej widoczny skutek to likwidacja pięćdziesięciu gospodarstw w Siemianówce. - Tu było drogocenne miejsce - mówi o. Mikołaj. - Czysta woda Narwi i jej dopływów, stogi, brogi i ta cała białoruska kultura, nie istniejąca gdzie indziej. Zalano to wodą i wszystko zniknęło. Teraz nam nawet ryb tu nie wolno łowić, bo bardziej karzą za to niż za co innego. Wieś oddzielono od wody wałem. Tak więc dużo się u nas zmieniło, ale czy na lepsze? Ja w tych zmianach nie widzę nic ciekawego. - Czy ojciec zastanawiał się czasami nad zmianą parafii? - pytam na koniec rozmowy. - Miałem takie propozycje od metropolity Bazylego. Mówił do mnie: "Napisz podanie. Może przeniesiemy cię do Narwi albo Narewki". Ale nigdy takiego podania nie napisałem. Ja przecież zżyłem się z tymi ludźmi i miałbym ich, ot tak sobie, opuścić? Ja tu pochowałem ponad pół tysiąca ludzi. Pamiętam ich imiona, nazwiska, pamiętam jak kto wyglądał, jak żył, czym się zajmował. W mojej pamięci, choć umarli, oni wszyscy są żywi. Tak więc skoro mnie tu postawiono, zostanę ze swoimi ludźmi i będę im służył do końca moich dni."

Script logo